Zdążyło zrobić się już na prawdę ciemno. Niebo przybrało kolor delikatnego granatu, a lampy przy chodnikach w parku zaczynały świecić mocniej, dając więcej światła. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy i jestem straszne zdziwiona ze nie przykryły ich jeszcze chmury. Niebo w Stratford było przeważnie ciemne i zachmurzone, ale nie dziś. Wieczór był dziwnie przyjemny, temperatura nie była za niska, a wiatr nie wiał zbyt mocno.
Na prawdę nie wiedziałam co odwaliło Chukowi ale w tym momencie chciałam go zabić, bo chcąc nie chcąc, musiałam podchodzić bliżej trzech chłopaków siedzących na ławce. Nie wyglądali za przyjaźnie, wręcz przeciwnie. Wszyscy mieli ciemne kapturem na głowach, a w ręce blanta.
Gdy chwyciłam smycz i pociągnęłam psa odchodząc od tej ławki, na której siedziały trzy zakapturzone postacie, których najwidoczniej śmieszyła cała ta sytuacja, pies się zaparł i nie chciał iść. Ugh dlaczego nie mogłam chcieć jamnika lub jakiegoś psa, który nie waży dobrych 50 kilogramów? Pociągnęłam psa jeszcze raz i usłyszałam jak jeden z chłopaków chichocze.
Moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej niż zawsze gdy spojrzałam na rulonik jaki każdy z nich trzymał w ręce. Czy się bałam? A kto by się nie bał w takiej sytuacji? Nie raz słyszałam o ludziach na haju i o tym jak niebezpieczni mogą być. Jedyne co odczuwałam to rodzica się we mnie panikę. Nie wiedziałam co zrobi, nie mogłam przewidzieć co oni zrobią.
Każdy z nich siedział w wielkim rozkroku aż zaczęłam się zastanawiać jak się pomieścili na jednej ławce. Pierwszy od prawej miał jeansy koloru khaki i wiśniową rozpinaną bluzę,którą chyba kiedyś już widziałam. Drugi, czyli ten na środku, miał szare jeansy i czarną bluzę z jakimś nadrukiem przekładaną przez głowę. Trzeci, ten który był bliżej mnie miał cały czas opuszczona głowę ale coś przykuło moją uwagę. Jego szara bluza i czarne buty marki supra. Przysięgam, że ktoś ma identyczne rzeczy. Nagle wszystko poskładałam sobie w jedną całość.
Szara bluza, czarne supry - Justin. Wiśniową bluzę pamiętam od czasu kiedy widziałam tą całą bójkę, pewnie to są jego znajomi albo co gorsza jacyś współpracownicy. Chłopak w szarej bluzie czyli Justin, podniósł głowę i zaciągnął się swoją końcówką skręta patrząc mi w oczy. Nie mogłam się ruszyć, jakby moje kości się zablokowały lub stopy przykleiły do ziemi, a oczy nie mogły przestać patrzeć w jego. Wypuścił dym ze swoich ust nadal nie mówiąc ani słowa lecz ciągle wbijając wzrok we mnie. Rzucił peta na ziemię i z depnął go swoim butem, a ja jak idiotka wpatrywałam się w to co robi. Postanowiłam się w końcu ruszyć i ostatni raz pociągnęłam psa ze zdwojoną siłą i w końcu ruszył swój tyłek z ziemi. Zaczęłam iść szybko, nawet bardzo szybko. Usłyszałam kroki za sobą, ścisnęłam pięść na smyczy z nerwów i dalej szłam swoim tempem.
- Carly czekaj - Usłyszałam spokojny głos Justina, swoją drogą nigdy nie słyszałam jego spokojnego tonu. Nie miałam zamiaru zatrzymać się na jego życzenie, nawet gdybym chciała. Moje nogi mi na to nie pozwalały, ciągle pędziłam przed siebie.
- Carly proszę. - Jego niemal błagalny ton mnie przeraził. Może jemu na prawdę było przykro? Chociaż pewnie to działanie narkotyku. Justin było może pięć metrów za mną ale jego kroki stawały się coraz głośniejsze i nagle nieoczekiwanie wybiegł przede mnie. Nie byłam przygotowana na taki ruch z jego strony, a moje nogi ciągle prowadziły mnie dość szybkim tempem przez co wpadłam na niego. Obiłam się o jego ciepłą i twardą klatkę piersiową do której z chęcią bym się przytulała. Chwila, co ja gadam? Szybko się od niego odsunęłam na kilka metrów i spojrzałam w jego oczy. Miał rozszerzone źrenice, ale chyba każdy tak ma po zażyciu marihuany.
- Błagam zostaw mnie - Chciałam przejść obok niego i po prostu zacząć biec jak najdalej, żeby mnie nie dogonił. Jak zwykle przeliczyłam się bo złapał mnie za nadgarstek. Nie chwycił mnie mocno, ale miałam ochotę położyć się na ziemie i jęczeć z bólu. Ścisnęłam powieki i wydałam z siebie cichy pisk. Justin to chyba zauważył, ponieważ od razu puścił moją dłoń, ale za to przyciągnął mnie do siebie łapiąc mnie w okolicach łokcia. Gdy stałam już naprzeciwko niego miałam spuszczoną głowę. Na prawdę nie chciałam na niego patrzeć. Uniósł moją rękę. Nie miałam ochoty się z nim wykłócać i szarpać, więc pozwoliłam mu zrobić to co chciał. Jest mi wszystko jedno.
Moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej niż zawsze gdy spojrzałam na rulonik jaki każdy z nich trzymał w ręce. Czy się bałam? A kto by się nie bał w takiej sytuacji? Nie raz słyszałam o ludziach na haju i o tym jak niebezpieczni mogą być. Jedyne co odczuwałam to rodzica się we mnie panikę. Nie wiedziałam co zrobi, nie mogłam przewidzieć co oni zrobią.
Każdy z nich siedział w wielkim rozkroku aż zaczęłam się zastanawiać jak się pomieścili na jednej ławce. Pierwszy od prawej miał jeansy koloru khaki i wiśniową rozpinaną bluzę,którą chyba kiedyś już widziałam. Drugi, czyli ten na środku, miał szare jeansy i czarną bluzę z jakimś nadrukiem przekładaną przez głowę. Trzeci, ten który był bliżej mnie miał cały czas opuszczona głowę ale coś przykuło moją uwagę. Jego szara bluza i czarne buty marki supra. Przysięgam, że ktoś ma identyczne rzeczy. Nagle wszystko poskładałam sobie w jedną całość.
Szara bluza, czarne supry - Justin. Wiśniową bluzę pamiętam od czasu kiedy widziałam tą całą bójkę, pewnie to są jego znajomi albo co gorsza jacyś współpracownicy. Chłopak w szarej bluzie czyli Justin, podniósł głowę i zaciągnął się swoją końcówką skręta patrząc mi w oczy. Nie mogłam się ruszyć, jakby moje kości się zablokowały lub stopy przykleiły do ziemi, a oczy nie mogły przestać patrzeć w jego. Wypuścił dym ze swoich ust nadal nie mówiąc ani słowa lecz ciągle wbijając wzrok we mnie. Rzucił peta na ziemię i z depnął go swoim butem, a ja jak idiotka wpatrywałam się w to co robi. Postanowiłam się w końcu ruszyć i ostatni raz pociągnęłam psa ze zdwojoną siłą i w końcu ruszył swój tyłek z ziemi. Zaczęłam iść szybko, nawet bardzo szybko. Usłyszałam kroki za sobą, ścisnęłam pięść na smyczy z nerwów i dalej szłam swoim tempem.
- Carly czekaj - Usłyszałam spokojny głos Justina, swoją drogą nigdy nie słyszałam jego spokojnego tonu. Nie miałam zamiaru zatrzymać się na jego życzenie, nawet gdybym chciała. Moje nogi mi na to nie pozwalały, ciągle pędziłam przed siebie.
- Carly proszę. - Jego niemal błagalny ton mnie przeraził. Może jemu na prawdę było przykro? Chociaż pewnie to działanie narkotyku. Justin było może pięć metrów za mną ale jego kroki stawały się coraz głośniejsze i nagle nieoczekiwanie wybiegł przede mnie. Nie byłam przygotowana na taki ruch z jego strony, a moje nogi ciągle prowadziły mnie dość szybkim tempem przez co wpadłam na niego. Obiłam się o jego ciepłą i twardą klatkę piersiową do której z chęcią bym się przytulała. Chwila, co ja gadam? Szybko się od niego odsunęłam na kilka metrów i spojrzałam w jego oczy. Miał rozszerzone źrenice, ale chyba każdy tak ma po zażyciu marihuany.
- Błagam zostaw mnie - Chciałam przejść obok niego i po prostu zacząć biec jak najdalej, żeby mnie nie dogonił. Jak zwykle przeliczyłam się bo złapał mnie za nadgarstek. Nie chwycił mnie mocno, ale miałam ochotę położyć się na ziemie i jęczeć z bólu. Ścisnęłam powieki i wydałam z siebie cichy pisk. Justin to chyba zauważył, ponieważ od razu puścił moją dłoń, ale za to przyciągnął mnie do siebie łapiąc mnie w okolicach łokcia. Gdy stałam już naprzeciwko niego miałam spuszczoną głowę. Na prawdę nie chciałam na niego patrzeć. Uniósł moją rękę. Nie miałam ochoty się z nim wykłócać i szarpać, więc pozwoliłam mu zrobić to co chciał. Jest mi wszystko jedno.
Moje ręce lekko dygotały pod jego dotykiem, mimo ze rozdzielała nas warstwa mojej bluzy. Chłopak trzymał swoimi dużymi dłońmi mój kruchy nadgarstek, który gdyby tylko chciał mógłby złamać w pół, jednym palcem.
Jego jak i mój wzrok był wlepiony w jego dłoń, które delikatnie jeździła po materiale mojej bluzy.
Jego jak i mój wzrok był wlepiony w jego dłoń, które delikatnie jeździła po materiale mojej bluzy.
- Justin - szepnęłam. Miałam ochotę wyrwać rękę i iść już jak najdalej.
Brunet nawet nie podniósł wzroku znad mojej ręki. Obracał ją delikatnie. Wiedziałam ze będzie chciał zobaczyć siniaki ale nie chciałam by to robił. Nie wiem czemu, ale bałam się, że to wszystko może go bardziej zdenerwować i powtórzy się sytuacja z wczoraj.
- Justin, proszę - szepnęłam kiedy chłopak łapał krańce rękawa.
- Shhhh - uciszył mnie i delikatnie podsunął mój rękaw w górę, jakbym była jakaś porcelanową lalką.
Kiedy brązowooki podsunął moja bluzę do łokci, widziałam, że był zmartwiony. Nie dowierzał że mógł zrobić dziewczynie coś takiego. Jego oczy zaświeciły się uczuciem, którego wcześniej u niego nie widziałam, czymś czego nigdy nie myślałam ze zobaczę. Troska.
- T-to j-ja ? - zająkał się, podnosząc na mnie wzrok. Nie potrafiłam spojrzeć w jego oczy, nie chciałam. Po części bałam się go, brzydziłam, ale z drugiej strony chciałam usłyszeć to głupie przepraszam i chciałam aby było już okay. Mój wzrok był wbity w ziemie ale mimo to skinęłam głowa odpowiadająca twierdząca na jego słowa. - Boże, Carly - poczułam jak delikatnie gładzi siniaki opuszkami swoich palcy - Tak strasznie przepraszam - czułam co raz bardziej jego zapach, ponieważ jego stopy zrobiły jeden krok w moja stronę. Staliśmy teraz bliżej, przez co czułam się trochę niekomfortowo.
- Daj spokój - mruknęłam wyrywając ręce z jego uścisku co muszę przyznać, że mnie trochę zabolało.
- Nie Carly! - podniósł lekko głos, chwytając za moje ramie. Przez to ze wykonał gwałtowny ruch, Chuk, który cały czas grzecznie siedział obok mojej nogi, teraz zaczął szczekać w stronę Justina - Oh zamknij się kundlu - rzucił w stronę golden retrivera i z powrotem spojrzał na mnie. O dziwo Chuk przestał szczekać, lecz czujnie cały czas wpatrywał się w nasze osoby - Chciałem na prawdę Cie przeprosić Carly - uśmiechnął się blado, gładząc delikatnie moje ramie - Przepraszam - szepnął po raz kolejny i podniósł mój podbródek abym na niego spojrzała. Widziałam w jego oczach szczerość lecz nie mogłam zapomnieć o tym ze jest pod wpływem marihuany, chociaż ona potęguje uczucia - Przepraszam - szepnął po raz ostatni i spuścił głowę.
- Jest okay - mruknęłam pod nosem robiąc krok w tył - Porozmawiamy o tym jutro, jeśli będziesz coś pamiętał - nie czekając na jego odpowiedz, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
Postanowiłam ze nie będę cofać się, wiec jak najszybciej przebiegłam w dół dalszej ulicy i powoli zbliżałam się ku swojemu domowi. Chuk już więcej nie robił żadnych niespodzianek, tylko grzecznie dotrzymywał mi towarzystwa, biegnąc tuż przy mojej nodze.
Cały czas nie mogłam przestać myśleć o Justinie i o tym jak się dzisiaj zachował. Nigdy nie sądziłam, że może być taki spokojny, delikatny i czuły. Zapewne wina narkotyku który był w jego żyłach. Nigdy nie próbowałam marihuany ale zastanawia mnie fakt jak to jest. Czy pamięta się to co się robiło? Czy robi coś czego nigdy by się bez tego nie zrobili? Słyszałam, że uczucia się potęgują i są mocniejsze.
Kiedy powiedziałam brunetowi, że jest okay, na prawdę miałam to na myśli. Mam dość tego ciągłego uciekania przed nim, mam dość tego, że ciągle się sprzeczamy i kłócimy. Zostało nam kilka tygodni wspólnie, a później on wróci do swojej szkoły, ja dalej będę pomagać w River Gardens a nasze drogi po prostu się rozejdą. Nie ma sensu się ciągle kłócić, na prawdę to mogłoby być bardzo męczące. Chociaż te kilka tygodni zniesiemy wzajemnie swoją obecność i będziemy zachowywać się jak zwykli znajomi, nawet nie musimy jak kumple czy przyjaciele, po prostu znajomi.
Nim się zorientowałam stałam już przed furtka swojego domu. Na dworze kompletnie się ściemniło. Słońce całkowicie zaszło a ja muszę przyznać ze jestem padnięta. Wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni moich spodni i klikając przycisk home sprawdziłam godzinę. Dochodziła już za piętnaście dziewiąta. Idąc już przez mój ogródek ściągnęłam psu obrożę podpiętą do ciemnoniebieskiej smyczy, a pies żwawo, kręcąc puszystym ogonem, podbiegł do drzwi czekając aż je przed nim otworze.
-Wróciłam! - krzyknęłam przekraczając próg domu. Słyszałam ciche śmiechy dochodzące z kuchni, wiec ruszyłam w tamtym kierunku.
- Jak było kochanie? - zapytała mama unosząc wzrok na mnie, z nad białego kubka z logo jakiejś herbaciarni, z którego unosiła się para - Zrobić ci może herbaty? - potarłam moje zmarznięte dłonie i skinęłam głowa. W miedzy czasie kiedy kobieta przygotowywała gorący napój dla mnie, usiadłam u boku mojej siostry, która również piła coś gorącego.
- Spotkałam go - szepnęłam jej do ucha na tyle głośno aby tylko ona mogła to usłyszeć. Widziałam jak jej oczy szeroko się otwierają, a napój ledwo przechodzi jej przez gardło.
- Gdzie? - powiedziała cicho wypadające nie mal dziurę w mojej głowie.
- W parku - powiedziałam jej na ucho, spojrzałam jeszcze katem oka na mamę lecz ona chyba nic nie słyszała. Sypała właśnie moja ulubiona owocowa herbatę do kubka z namalowana krowa w tiulu baletowym, który dostałam od siostry na moje 14 urodziny - Był najarany - powiedziałam jak najciszej w obawie, że nasza matka to usłyszy. Gdyby tylko do jej uszu dotarło coś o karaniu, marihuanie, narkotykach nie skończyłaby tylko na głupich pytaniach których byłoby chyba z milion.
- Proszę kochanie - przede mną stanął kubek, z którego unosiła się gęsta para. Od razu poczułam dobrze znany mi zapach tropikalnej herbaty, która tak uwielbiałam.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do rodzicielki.
- Przepraszam mamo ale chciałabym na chwile porwać Carls - Emsy uśmiechnęła w moja stronę sztucznie i pociągnęła mnie za rękę w stronę schodów. Chwyciłam jeszcze kubek ze swoją herbata i poszłam do pokoju Emily.
Jej pokój był takich sam rozmiarów jak mój. Choć muszę przyznać, ze miała lepiej zaplanowaną przestrzeń. Ściany były koloru ciemnego fioletu ale za to białe meble i dodatki rozjaśniały całe pomieszczenie. Na przeciwko wejścia stało wielkie łóżko z duża ilością poduszek a obok niego mała szafka nocna z lampka, której klosz był szklany. Po przeciwnej stronie pomieszczenia stało również z białego drewna, biurko, na którym walało się pełno papierów. Stos brudnych naczyń, porozrzucane papiery i rozwalone książki na jego środku to u niej codzienność. Podobnie jak kupka ubrać z dnia wczorajszego leżąca na podłodze koło kaloryfera. Mimo że w swoim pokoju miała dużą szafę, zaraz obok łóżka, to i tak nie trzymała nigdy w niej wszystkich swoich ubrań. Walały się one w tę i z powrotem, po krzesłach, fotelu lub po podłodze.
- I mów - powiedziała stanowczo w moją stronę.
- Co? - wyrwała mnie z zamyślenia, więc kompletnie jakbym zapomniała o czym rozmawiałyśmy na dole - Aaaa - mruknęłam.
- No mów, dalej - usiadła na swoim łóżku i zaczęła podskakiwać na miękkim materacu - Co się wydarzyło? - widziałam, że się martwi i przede wszystkim jest ciekawa co się między nami wydarzyło.
- Był zjarany - powiedziałam na początek - Nie poznałam go w sumie.
- Wpadłaś na niego? - usiadłam na materacu obok niej, ale skierowałam swoją twarz w jej stronę.
- W pewnym sensie - mruknęłam pod nosem - Chuk zerwał się ze smyczy i pobiegł w stronę grupki chłopaków - spuściłam wzrok na swoje palce, którymi się bawiłam - Nie chciałam do nich podchodzić, trochę się ich bałam, tym bardziej że jeszcze coś palili - obracałam w tę i z powrotem pierścionek na moim palcu - Ci chłopacy ciągle się śmiali, a kiedy Chuk zaczął szczekać na Justina ten go kopnął, w sumie nie mocno ale Chuk nie przestawał szczekać - w głowie pojawiła mi się scenka jak Justin kopnął kilka razy mojego psa - Musiałam tam podejść i go zabrać, bo nie wiedziałam co mógłby zrobić psu - zaśmiałam się cicho - Kiedy podeszłam i zabrałam Chuka zobaczyłam że pod szarym kapturem chował się Justin, jak najszybciej stamtąd chciałam odejść - Emily cały czas uważnie obserwowała moją twarz - Chwyciłam Chuka i odeszłam.
- Czyli z nim nie rozmawiałaś? - Chwilę się wahałam czy nie skłamać. Wiedziałam, że będzie chciała na mnie na krzyczeć jeśli powiem, że mu "wybaczyłam", ale też wiedziałam, że za bardzo nie uwierzy w bajeczkę. że odeszłam a on nic nie zrobił.
- Jak odeszłam pobiegł za mną - skubałam delikatne swój morelowy lakier na paznokciach.
- Nic ci nie zrobił prawda? - zapytała przejęta
- Nie - szepnęłam cicho, ale Emsy i tak to usłyszała. Odetchnęła z ulgą.
- To czego chciał? - zapytała zdenerwowana.
- Przeprosić - nie ma sensu opowiadać o tym jaki wydawał się skruszony kiedy zobaczył moje nadgarstki, ten fakt wydawał mi się teraz zbędny.
- Justin Bieber i przeprosiny?! - poderwała się z łóżka i zaczęła się śmiać - Żartujesz? - stanęła na przeciwko mnie z rozbawionym wyrazem twarzy, ale kiedy posłałam jej poważne spojrzenie zaśmiała się i zaczęła robić kółka, chodząc po pokoju - Ale jazda, Justin Bieber pierwszy raz w życiu chyba kogoś przeprosił - zaśmiała się głośno - On nigdy nikogo nie przepraszał, nawet nauczycieli - z powrotem zajęła miejsce obok mnie - Ale i tak był najarany więc się nie liczy - właśnie pomyślałam o tym samym - Chyba to zioło musiało mu porządnie zaszkodzić - teraz to ja wybuchłam śmiechem. Upiłam łyk swojej herbaty, którą postawiłam na szafce nocnej i z powrotem ją tam odstawiłam.
- Dobra koniec tematu i tak pewnie zapomni że w ogóle przeprosił - wstałam z miękkiego łóżka, o dziwo starannie zaścielonego białą pościelą i podeszłam do drzwi, otwierając je - Jutro idziesz na ósmą więc idź już lepiej spać - zamknęłam za sobą drzwi i tym razem udałam się do swojego pokoju, gdzie usiadłam na obrotowym krześle przy moim biurku i kręciłam się dookoła własnej osi popijając letnią już herbatę.
Kiedy kubek z krową baletnicą był już pusty, odstawiłam go na biurko i zabrałam się za pakowanie książek na jutrzejszy dzień.
Gdy byłam całkowicie gotowa na jutrzejszy dzień podeszłam do mojego łóżka i odsłoniłam kołdrą kawałek białego prześcieradła, na którym znajdowała się moja piżama. Chwyciłam jedną ręką górę i dół stroju i ruszyłam do łazienki.
Zamknęłam drzwi i głośno odetchnęłam. Może z ulgą, może po ciężkim dniu. Cieszę się, że dzisiaj stało się tak jak się stało, nie chce mieć z nikim na pieńku. Mam nadzieje, że wszystko będzie chociaż raz normalnie, że będziemy współpracować w River Gardens, że nie będzie już taki agresywny. Pomimo tego, że chyba już wszystko okej nadal cząstka mnie się go boi.
Po szybkim prysznicu i wieczornej toalecie skierowałam się prosto do łóżka. Ten dzień był, no cóż, ciekawym dniem i byłam strasznie zmęczona.
Jestem ciekawa jutrzejszego dnia.
- I mów - powiedziała stanowczo w moją stronę.
- Co? - wyrwała mnie z zamyślenia, więc kompletnie jakbym zapomniała o czym rozmawiałyśmy na dole - Aaaa - mruknęłam.
- No mów, dalej - usiadła na swoim łóżku i zaczęła podskakiwać na miękkim materacu - Co się wydarzyło? - widziałam, że się martwi i przede wszystkim jest ciekawa co się między nami wydarzyło.
- Był zjarany - powiedziałam na początek - Nie poznałam go w sumie.
- Wpadłaś na niego? - usiadłam na materacu obok niej, ale skierowałam swoją twarz w jej stronę.
- W pewnym sensie - mruknęłam pod nosem - Chuk zerwał się ze smyczy i pobiegł w stronę grupki chłopaków - spuściłam wzrok na swoje palce, którymi się bawiłam - Nie chciałam do nich podchodzić, trochę się ich bałam, tym bardziej że jeszcze coś palili - obracałam w tę i z powrotem pierścionek na moim palcu - Ci chłopacy ciągle się śmiali, a kiedy Chuk zaczął szczekać na Justina ten go kopnął, w sumie nie mocno ale Chuk nie przestawał szczekać - w głowie pojawiła mi się scenka jak Justin kopnął kilka razy mojego psa - Musiałam tam podejść i go zabrać, bo nie wiedziałam co mógłby zrobić psu - zaśmiałam się cicho - Kiedy podeszłam i zabrałam Chuka zobaczyłam że pod szarym kapturem chował się Justin, jak najszybciej stamtąd chciałam odejść - Emily cały czas uważnie obserwowała moją twarz - Chwyciłam Chuka i odeszłam.
- Czyli z nim nie rozmawiałaś? - Chwilę się wahałam czy nie skłamać. Wiedziałam, że będzie chciała na mnie na krzyczeć jeśli powiem, że mu "wybaczyłam", ale też wiedziałam, że za bardzo nie uwierzy w bajeczkę. że odeszłam a on nic nie zrobił.
- Jak odeszłam pobiegł za mną - skubałam delikatne swój morelowy lakier na paznokciach.
- Nic ci nie zrobił prawda? - zapytała przejęta
- Nie - szepnęłam cicho, ale Emsy i tak to usłyszała. Odetchnęła z ulgą.
- To czego chciał? - zapytała zdenerwowana.
- Przeprosić - nie ma sensu opowiadać o tym jaki wydawał się skruszony kiedy zobaczył moje nadgarstki, ten fakt wydawał mi się teraz zbędny.
- Justin Bieber i przeprosiny?! - poderwała się z łóżka i zaczęła się śmiać - Żartujesz? - stanęła na przeciwko mnie z rozbawionym wyrazem twarzy, ale kiedy posłałam jej poważne spojrzenie zaśmiała się i zaczęła robić kółka, chodząc po pokoju - Ale jazda, Justin Bieber pierwszy raz w życiu chyba kogoś przeprosił - zaśmiała się głośno - On nigdy nikogo nie przepraszał, nawet nauczycieli - z powrotem zajęła miejsce obok mnie - Ale i tak był najarany więc się nie liczy - właśnie pomyślałam o tym samym - Chyba to zioło musiało mu porządnie zaszkodzić - teraz to ja wybuchłam śmiechem. Upiłam łyk swojej herbaty, którą postawiłam na szafce nocnej i z powrotem ją tam odstawiłam.
- Dobra koniec tematu i tak pewnie zapomni że w ogóle przeprosił - wstałam z miękkiego łóżka, o dziwo starannie zaścielonego białą pościelą i podeszłam do drzwi, otwierając je - Jutro idziesz na ósmą więc idź już lepiej spać - zamknęłam za sobą drzwi i tym razem udałam się do swojego pokoju, gdzie usiadłam na obrotowym krześle przy moim biurku i kręciłam się dookoła własnej osi popijając letnią już herbatę.
Kiedy kubek z krową baletnicą był już pusty, odstawiłam go na biurko i zabrałam się za pakowanie książek na jutrzejszy dzień.
Gdy byłam całkowicie gotowa na jutrzejszy dzień podeszłam do mojego łóżka i odsłoniłam kołdrą kawałek białego prześcieradła, na którym znajdowała się moja piżama. Chwyciłam jedną ręką górę i dół stroju i ruszyłam do łazienki.
Zamknęłam drzwi i głośno odetchnęłam. Może z ulgą, może po ciężkim dniu. Cieszę się, że dzisiaj stało się tak jak się stało, nie chce mieć z nikim na pieńku. Mam nadzieje, że wszystko będzie chociaż raz normalnie, że będziemy współpracować w River Gardens, że nie będzie już taki agresywny. Pomimo tego, że chyba już wszystko okej nadal cząstka mnie się go boi.
Po szybkim prysznicu i wieczornej toalecie skierowałam się prosto do łóżka. Ten dzień był, no cóż, ciekawym dniem i byłam strasznie zmęczona.
Jestem ciekawa jutrzejszego dnia.
Dzisiaj jest piątek, co oznacza upragniony weekend. Gdy byłam już praktycznie gotowa do szkoły obejrzałam się ostatni raz w lustrze. Lekko podkręcone włosy, podstawowy makijaż, składający się tylko z lekkiego pudru i kilku pociągnięć maskara, szare rurki i malinowy sweterek, a do tego kilka złotych bransoletek oraz tego samego koloru naszyjnik z ptakiem, który dostałam na święta od Brooke, a na nogach czarne botki z drobnym obcasem. Wszystko idealnie do siebie pasowało, również do mojej torebki. Kiedy byłam pewna w stu procentach, że wyglądam w miarę normalnie zeszłam na dół, chowając jeszcze do kieszeni swój telefon.
- Dzień dobry! - Przywitałam wszystkich, którzy byli już w kuchni lub w salonie.
- Nie krzycz, ojca obudzisz. - Skarciła mnie mama gdy przechodziłam ostatnie stopnie schodów. Zdziwił mnie fakt, że tata jest w domu, ostatnio nie często go widywałam, bo ciągle pracuje. Wywróciłam oczami i weszłam do kuchni, w której niestety nie czekało na mnie gotowe śniadanie. Zauważyłam, że Emily pochłania swoje kanapki przy stole i przegląda coś w telefonie. Podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam moje ulubione płatki i sięgnęłam miskę, która leżała na blacie. Z szuflady chwyciłam łyżkę i usiadłam przy stole. Nasypałam płatków do miski i chwyciłam za szyjkę mleko, które stało na stole. Po nalaniu mleka od razu chwyciłam za łyżkę i zanurzyłam ją w zawartości mojej miseczki.
- Co masz dzisiaj pierwsze? - Zapytałam siostry w czasie gdy wkładałam łyżkę do ust.
- Biologią z tą jędzą. - Jęknęła, przez co zachichotałam.
Po śniadaniu i krótkiej rozmowie z Emsy podeszłam do zlewu by szybko umyć miskę. Podciągnęłam lewy rękaw sweterka by się nie pomoczył i włączyłam wodę, która od razu zaczęła wpływać do miski. Gdy chciałam sięgnąć po ścierkę mama chwyciła mnie za rękę.
- Co to jest? - Zaczęła się przyglądać mojemu nadgarstkowi. Jak mogłam być taka głupia i zapomnieć o tym, że jeszcze jest lekko spuchnięty a fioletowe ślady dopiero tylko trochę zbledły przez co wciąż były widoczne. Moje serce biło strasznie szybko, co ja mam jej powiedzieć? Przecież nie powiem jej "nic wielkiego, po prostu Justin Bieber, który pomaga również w domu opieki mnie tak urządził". Spojrzałam szybko na Emily, która również była przerażona tym pytaniem.
- Wczoraj Chuk mnie pociągnął podczas biegania, nic wielkiego. - uśmiechnęłam się sztucznie, nie chcąc dać po sobie poznać ze kłamie.
- Przecież nigdy się nie wyrywał - wzrok matki wypalał mi niemal dziurę w ręce. Kobieta obracała mój nadgarstek na rożne strony badając szczegółowo każdy posiniaczony kawałek mojej kończyny.
- Biegłam wczoraj i po prostu Chuk spłoszył się wiewiórki i chciał za nią pobiec i tak mnie pociągnął że prawie się wywaliłam - bałam się że nie uwierzy ale kiedy jej uścisk na mojej ręce się lekko poluzował, wiedziałam, że jest okay - Nie martw się - uśmiechnęłam się i pocałowałam matkę w policzek.
- To dobrze - brunetka uśmiechnęła się promiennie i pocałowała moje czoło - No to już, zamykajcie do szkół.
Nie mówiąc już nic więcej razem z Emily poderwałam się z naszych miejsc i ruszyliśmy ku wyjściu.
- Nie wierze, że to kupiła - zaśmiała się Emsy - Nigdy nie umiałaś kłamać.
- Nigdy nie musiałam. - Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłyśmy do furtki. Usłyszałam dźwięk silnika i już domyśliłam się, że ktoś podjechał autem dość blisko nas.
- Um, Charlie dzisiaj mnie podwozi. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha i lekko zaczerwieniła gdy wypowiedziała imię chłopaka. Charlie to przyjazny i miły chłopak, jest starszy od Emily o rok i chodzą razem do szkoły. Ma ogromny szacunek do dziewczyn przez co ma wielkiego plusa w mojej rodzinie. Niby przyjaźni się z moją siostrą ale wiem, że coś jest na rzeczy.
- Okej, tylko niech uważa na drodze, jest coraz bardziej ślisko. - Żartobliwie puściłam jej oczko i zaśmiałam się na co ona wywróciła oczami.
- Okej, a ty uważaj na tego Biebera. - Posłała mi poważne spojrzenie i przytuliła na pożegnanie. Obserwowałam jak wbiega do auta i wita się z chłopakiem buziakiem w policzek. Pomachali mi na co się uśmiechnęłam i zrobiłam to samo w ich stronę. Gdy auto ruszyło poszłam w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie zatrzymując się szukałam moich słuchawek w torebce. Znalazłam je po kilku minutach bo były pod toną książek. Podłączyłam je do telefonu i wcisnęłam dwie słuchawki w uszy po czym włączyłam jakąś losową piosenkę.
Po czterech piosenkach byłam już pod brązowym budynkiem mojej szkoły. Zauważyłam, że znane mi auto podjeżdża na miejsce parkingowe. To była Brooke z jej mamą i bratem na tylnym siedzeniu. Zachichotałam gdy spojrzałam w ich stronę bo oczywiście jak zawsze Brooklyn kłóciła się ze swoim młodszym braciszkiem który chodzi do trzeciej klasy podstawówki. Pożegnała się z mamą buziakiem w policzek, a gdy miała wyjść jej brat pokazał jej język na co ona zrobiła to samo. I to ja zachowuje się jak dziecko? Wysiadła z auta więc ją zawołałam.
- Brooke! - Machałam jej a gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się i podbiegła w moją stronę.
- Hej! - Przywitałyśmy się naszym codziennym krótkim przytuleniem.
- Coś ciekawego się u Ciebie działo? - Spytała z wielkim zaciekawieniem.
- Um, nie nic, a u Ciebie? - Nie chciałam jej mówić tego co się stało, nie wiem jakby zareagowała..
- Na pewno? Bo nie wygląda jakby nic się nie działo.. - Zlustrowała mnie wzrokiem. Może jednak powinnam jej powiedzieć?
- Dobra, działo się. - Chciała coś powiedzieć ale jej przeszkodziłam. - Ale pogadamy o tym później, nie jestem w nastroju. - Chwilowo w jej oczach błysło zaciekawienie lecz później zmieniło się to.
- Ugh, okej. - Jej mina zrzedła ale gdy przeszłyśmy przez drzwi szkoły na jej twarzy pojawił się uśmiech - Więc, dzisiaj idziemy na kawę! - wykrzyknęła tuż koło mojego ucha.
- Nie mogę dzisiaj - szepnęłam cicho, nie chcąc jej denerwować - Muszę iść do River Gardens bo wczoraj nie byłam - wytłumaczyłam się szybko, nie chcąc aby się gniewała.
- No dobra, ale jutro jest piątek, więc nie licz że ci odpuszczę - chwyciła mnie pod rękę i ruszyłyśmy w kierunku naszych szafek, które znajdowały się niedaleko siebie.
- Jeszcze coś wykombinujemy - uśmiechnęłam się i wpisałam w szafkę swój czterocyfrowy kod. Wyjęłam z niej wszystkie książki potrzebne na dzisiejszy dzień i umieściłam je w swojej torbie wraz z piórnikiem i zeszytami - Idziemy? - zapytałam, kiedy Brooklyn gotowa opierała się tuż obok mojej osoby.
- Jasne - uśmiechnęła się blado i złapała mnie za nadgarstek. Choć moje siniaki zaczęły się już goić, syknęłam z bólu, kiedy zacisnęła na nich swoje smukłe palce - Co jest? - odezwała się, widząc grymas na mojej twarzy - Carly? - zapytała spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Nic, nic - mruknęłam, szybko zabierając rękę z jej uścisku - Nagły ból głowy, ostatnio często tak mam - wymyśliłam coś na poczekaniu, dotykając prawą dłonią czoła - Będę musiała chyba iść z tym do lekarza - wiem, że miałam jej wszystko dziś powiedzieć ale chyba stchórzyłam, boję się jak może zareagować. - Chodź za chwilę zacznie się lekcja - teraz to ja chwyciłam jej nadgarstek i pociągnęłam w głąb korytarza.
Przez wszystkie lekcje cicho plotkowałyśmy lub pisałyśmy liściki, kiedy za karę nauczyciel nas przesadził. Musze przyznać że lekcję dość szybko mi minęły, lecz dzięki temu co raz bardziej stresowałam się wyjściem do River Gardens. Wiedziałam, że nie uniknę spotkania z Justinem ale tak czy siak będę musiała z nim porozmawiać. Jego wczorajsze przeprosiny nie do końca wiem czy były szczere, ponieważ był pod wpływem marihuany. Boję się że nic z tego nie pamięta, więc co najgorsza nadal będzie traktował mnie jak śmiecia. Chciałabym wygadać, zwierzyć się komukolwiek z tego wszystkiego co działo się u mnie przez ostatnie kilka dni, ale nie wiedziałam komu. Emsy przeżywała to razem ze mną, już wystarczająco mi pomogła. Nie chcę jej jeszcze bardziej obciążać tym wszystkim co teraz czuję. Mogłabym porozmawiać z Brooklyn ale cały czas mam do tego obawy, boję się jej reakcji i tego co może zrobić jak się dowie.
Nim się zorientowałam zadzwonił dzwonek oznaczający koniec ostatniej na dzisiaj lekcji. Jak na jeden dzień mieliśmy bardzo dużo zadań domowych, pewnie dlatego że już niedługo zaczną się przygotowania do prac semestralnych z poszczególnych przedmiotów.
- To się zdzwonimy nie? - zapytała Brooky zakładając na szyję swój granatowy komin.
- Jasne, zadzwonię dziś wieczorem - cmoknęłam ją w policzek i ubrałam swój płaszczyk oraz czapkę i szal, po czym opuściłam, znienawidzony przeze mnie budynek.
Nie wierzyłam, że dość znośna pogoda do tej pory, może zamienić się w taką katastrofę. Silny wiatr strącał resztkę liści z koron drzew, a delikatne krople deszczu tworzyły kałuże i błoto na mojej drodze. Mogłaby być już zima - pomyślałam. Jesień jest najgorszą porą roku. Nie mogę się doczekać aż pojawią się pierwsze przymrozki, a na ziemiach będzie leżało metr śniegu. Pomimo tego, że zimą jest o wiele zimniej niż jesienią, to i tak ta pora jest najpiękniejsza. Wszędzie biało, w oknach lampki i dekoracje świąteczne, pięknie przybrane choinki oraz ten specyficzny zapach pierników.
Przez cały czas słuchając muzyki, nawet się nie zorientowałam kiedy byłam już na prawdę blisko. Szybkim krokiem przeszłam na drugi koniec ulicy i nacisnęłam klamkę furtki, która prowadziła do domu opieki. Spojrzałam szybko na szary budynek. Można było zobaczyć kilku seniorów w oknach, którzy zapewne nie mieli nic ciekawego do roboty, więc patrzyli jak rozwija się spokojne życie w Stratford.
Gdy przeszłam przez wielkie drzwi wejściowe przywitało mnie ciepło tego wielkiego pomieszczenia. Podążyłam prosto do szatni, w której pośpiesznie zdjęłam kurtkę i odłożyłam torebkę. Przed wyjściem jak zwykle musnęłam usta błyszczykiem i wyciągnęłam z bocznej kieszonki torebki telefon po czym wcisnęłam go do tylej kieszeni moich jeansów. Po krótkiej chwili znalazłam się przy kuchni, w której Betty szykowała składniki na dzisiejszą obiadokolacje. Otwarłam drzwi i nieśmiało weszłam do pomieszczenia przypominając sobie o tym jak ostatnio zachowałam się wobec niej.
- Hej.. - Powiedziałam tak aby wyczuła skruchę w moim głosie. Odwróciła się i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Cześć Carly, co u Ciebie? - Uśmiechnęła się ciepło w moją stronę, jakby nic się nie wydarzyło. Nie odpowiedziałam jej na pytanie.
- Betty, przepraszam ja.. - Kobieta nie pozwoliła mi dokończyć bo od razu podeszła do mnie.
- Nie masz za co słonko, na prawdę rozumiem Cię. - Jej delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- No ale i tak przepraszam. - Opuściłam głowę, którą ona od razu podniosła oboma dłońmi.
- Gdy mówię, że masz nie przepraszać po prostu to zrób. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Okej. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Dziękuje. - Przytuliłam ją.
- Proszę bardzo. - Potarła dłonią moje plecy. Po naszym dość długim przytuleniu puściła moje ramiona. - To do roboty, ziemniaki się same nie obiorą! - Zachichotałam na jej słowa.
- Tak jest kapitanie! - Przyłożyłam dwa palce do czoła udając, że salutuje i od razu wybuchłyśmy śmiechem.
Chwyciłam mały, drewniany stołek i usiadłam na nim. Między nogami ustawiłam kubeł do którego wrzucałam obierki. Małym nożykiem dokładnie obierałam ziemniaki, wrzucając je kolejno do wielkiego garnka, wypełnionego wodą.
- Jest dzisiaj Justin? - zapytałam z ciekawości.
- Jest, gra z panem Mitchem w szachy - zachichotała - przynajmniej próbuje - teraz to również ja cicho się zaśmiałam i wróciłam do mojej poprzedniej czynności.
Chwila rozmowa z Betty odwróciła moją uwagę, a już po chwili nawet nie miałam co obierać. Przepłukałam ziemniaki i zalewając je ponownie wodą ustawiłam je na piecu, otwierając dopływ gazu i podpalając palnik.
- Co mam dalej zrobić? - uśmiechnęłam się, opierając się o kawałeczek blatu, koło Betty, która lepiła maleńkie klopsiki.
- Możesz iść się rozejrzeć - brunetka nie oderwała wzroku od swojej pracy - Wydaje mi się że pani Groves się za tobą stęskniła - na te słowa poderwałam się z miejsca i w rytmicznych podskokach niczym mała dziewczynka, wybiegłam z pomieszczenia w kierunku salonu.
Kiedy spojrzałam przez okno, widząc deszcz, który padał z większą siłą, nie zauważyłam kiedy wpadłam na kogoś. Moje pośladki zetknęły się z miękkim dywanem, który znajdował się na korytarzu, a moje oczy zacisnęły się mocno, będąc gotowym na ból, którzy przeszedł przez dolną partię moich pleców.
- Przepraszam - usłyszałam ten głos, a już po chwili mignęła mi przed oczami silna dłoń.
Podniosłam wzrok i ujrzałam idealnie ułożoną blond czuprynę, idealną cerę i parę karmelowych oczu. Obawiałam się tego, że prędzej czy później na niego trafię.
- W porządku - burknęłam, chwytając niepewnie jego dłoń, dzięki czemu pociągnął mnie w górę, pomagając wstać z zimnej podłogi - Muszę iść - próbowałam wyminąć blondyna lecz zagrodził mi ponownie drogę.
- Jest wszystko okay? - zapytał, wywiercając mi niemal dziurę w głowie.
- Myślę że tak, trochę tylko pośladki mnie bolą - pomasowałam wolną ręką mój prawy pośladek i lekko się skrzywiłam.
- Chodziło mi o to co jest między nami - zaśmiał się cicho, a na moje policzki wtargnął czerwony rumieniec. Spuściłam głowę w dół, zasłaniając ją moimi brązowymi włosami - Wiesz, mam nadzieję że wczoraj...
- Pamiętasz wczoraj? - przerwałam mu zdziwiona, zanim jednak zdążyłam ugryźć się w język.
- Pamiętam - powiedział chłodno. Nie sądziłam że czyjś humor może się zmienić w ciągu dwóch sekund o sto osiemdziesiąt stopni. Ups, to moja wina. - Przepraszam jeszcze raz - jego nastrój ponownie się zmienił. W jego oczach czaiła się skrucha i smutek.
- W porządku - odpowiedziałam cicho, bawiąc się pierścionkami, które miałam na palcu - Chyba muszę już iść - skinęłam w kierunku, w którym podążałam przed zderzeniem.
- Jasne, idź - powiedział uśmiechając się. Pierwszy raz widziałam jego prawdziwy uśmiech. Muszę przyznać że idealnie równe, białe zęby i delikatne dołeczki w policzkach wyglądały uroczo. Zaczerwieniłam się przez swoją myśl i ruszyłam w swoją stronę. - Czekaj - poczułam jego dłoń na moim nadgarstku. Przestraszyłam się lekko, ale wiedziałam że między nami jest już okay, muszę przyznać że jestem jednak przewrażliwiona teraz - Będę mógł odprowadzić Cię do domu? - podrapał się po karku - Wiesz.. - zaciął się - Pogadamy.
od autorek: Rozdział znowu pisany wspólnie. Starałyśmy się przede wszystkim o tym aby był w miarę ciekawy oraz długi. Zdaje nam się ze długość jest w sam raz, ale zawsze staramy się abyście mieli co czytać. Za błędy przepraszamy. Jest właśnie za cztery minuty północ, więc przepraszam, nie wińcie nas. Mamy nadzieję że rozdział się podoba. Liczymy na wasze komentarze :) btw. dziękujemy za prawie 11 tysięcy wyświetleń! wow!
- Nigdy nie musiałam. - Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłyśmy do furtki. Usłyszałam dźwięk silnika i już domyśliłam się, że ktoś podjechał autem dość blisko nas.
- Um, Charlie dzisiaj mnie podwozi. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha i lekko zaczerwieniła gdy wypowiedziała imię chłopaka. Charlie to przyjazny i miły chłopak, jest starszy od Emily o rok i chodzą razem do szkoły. Ma ogromny szacunek do dziewczyn przez co ma wielkiego plusa w mojej rodzinie. Niby przyjaźni się z moją siostrą ale wiem, że coś jest na rzeczy.
- Okej, tylko niech uważa na drodze, jest coraz bardziej ślisko. - Żartobliwie puściłam jej oczko i zaśmiałam się na co ona wywróciła oczami.
- Okej, a ty uważaj na tego Biebera. - Posłała mi poważne spojrzenie i przytuliła na pożegnanie. Obserwowałam jak wbiega do auta i wita się z chłopakiem buziakiem w policzek. Pomachali mi na co się uśmiechnęłam i zrobiłam to samo w ich stronę. Gdy auto ruszyło poszłam w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie zatrzymując się szukałam moich słuchawek w torebce. Znalazłam je po kilku minutach bo były pod toną książek. Podłączyłam je do telefonu i wcisnęłam dwie słuchawki w uszy po czym włączyłam jakąś losową piosenkę.
Po czterech piosenkach byłam już pod brązowym budynkiem mojej szkoły. Zauważyłam, że znane mi auto podjeżdża na miejsce parkingowe. To była Brooke z jej mamą i bratem na tylnym siedzeniu. Zachichotałam gdy spojrzałam w ich stronę bo oczywiście jak zawsze Brooklyn kłóciła się ze swoim młodszym braciszkiem który chodzi do trzeciej klasy podstawówki. Pożegnała się z mamą buziakiem w policzek, a gdy miała wyjść jej brat pokazał jej język na co ona zrobiła to samo. I to ja zachowuje się jak dziecko? Wysiadła z auta więc ją zawołałam.
- Brooke! - Machałam jej a gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się i podbiegła w moją stronę.
- Hej! - Przywitałyśmy się naszym codziennym krótkim przytuleniem.
- Coś ciekawego się u Ciebie działo? - Spytała z wielkim zaciekawieniem.
- Um, nie nic, a u Ciebie? - Nie chciałam jej mówić tego co się stało, nie wiem jakby zareagowała..
- Na pewno? Bo nie wygląda jakby nic się nie działo.. - Zlustrowała mnie wzrokiem. Może jednak powinnam jej powiedzieć?
- Dobra, działo się. - Chciała coś powiedzieć ale jej przeszkodziłam. - Ale pogadamy o tym później, nie jestem w nastroju. - Chwilowo w jej oczach błysło zaciekawienie lecz później zmieniło się to.
- Ugh, okej. - Jej mina zrzedła ale gdy przeszłyśmy przez drzwi szkoły na jej twarzy pojawił się uśmiech - Więc, dzisiaj idziemy na kawę! - wykrzyknęła tuż koło mojego ucha.
- Nie mogę dzisiaj - szepnęłam cicho, nie chcąc jej denerwować - Muszę iść do River Gardens bo wczoraj nie byłam - wytłumaczyłam się szybko, nie chcąc aby się gniewała.
- No dobra, ale jutro jest piątek, więc nie licz że ci odpuszczę - chwyciła mnie pod rękę i ruszyłyśmy w kierunku naszych szafek, które znajdowały się niedaleko siebie.
- Jeszcze coś wykombinujemy - uśmiechnęłam się i wpisałam w szafkę swój czterocyfrowy kod. Wyjęłam z niej wszystkie książki potrzebne na dzisiejszy dzień i umieściłam je w swojej torbie wraz z piórnikiem i zeszytami - Idziemy? - zapytałam, kiedy Brooklyn gotowa opierała się tuż obok mojej osoby.
- Jasne - uśmiechnęła się blado i złapała mnie za nadgarstek. Choć moje siniaki zaczęły się już goić, syknęłam z bólu, kiedy zacisnęła na nich swoje smukłe palce - Co jest? - odezwała się, widząc grymas na mojej twarzy - Carly? - zapytała spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Nic, nic - mruknęłam, szybko zabierając rękę z jej uścisku - Nagły ból głowy, ostatnio często tak mam - wymyśliłam coś na poczekaniu, dotykając prawą dłonią czoła - Będę musiała chyba iść z tym do lekarza - wiem, że miałam jej wszystko dziś powiedzieć ale chyba stchórzyłam, boję się jak może zareagować. - Chodź za chwilę zacznie się lekcja - teraz to ja chwyciłam jej nadgarstek i pociągnęłam w głąb korytarza.
Przez wszystkie lekcje cicho plotkowałyśmy lub pisałyśmy liściki, kiedy za karę nauczyciel nas przesadził. Musze przyznać że lekcję dość szybko mi minęły, lecz dzięki temu co raz bardziej stresowałam się wyjściem do River Gardens. Wiedziałam, że nie uniknę spotkania z Justinem ale tak czy siak będę musiała z nim porozmawiać. Jego wczorajsze przeprosiny nie do końca wiem czy były szczere, ponieważ był pod wpływem marihuany. Boję się że nic z tego nie pamięta, więc co najgorsza nadal będzie traktował mnie jak śmiecia. Chciałabym wygadać, zwierzyć się komukolwiek z tego wszystkiego co działo się u mnie przez ostatnie kilka dni, ale nie wiedziałam komu. Emsy przeżywała to razem ze mną, już wystarczająco mi pomogła. Nie chcę jej jeszcze bardziej obciążać tym wszystkim co teraz czuję. Mogłabym porozmawiać z Brooklyn ale cały czas mam do tego obawy, boję się jej reakcji i tego co może zrobić jak się dowie.
Nim się zorientowałam zadzwonił dzwonek oznaczający koniec ostatniej na dzisiaj lekcji. Jak na jeden dzień mieliśmy bardzo dużo zadań domowych, pewnie dlatego że już niedługo zaczną się przygotowania do prac semestralnych z poszczególnych przedmiotów.
- To się zdzwonimy nie? - zapytała Brooky zakładając na szyję swój granatowy komin.
- Jasne, zadzwonię dziś wieczorem - cmoknęłam ją w policzek i ubrałam swój płaszczyk oraz czapkę i szal, po czym opuściłam, znienawidzony przeze mnie budynek.
Nie wierzyłam, że dość znośna pogoda do tej pory, może zamienić się w taką katastrofę. Silny wiatr strącał resztkę liści z koron drzew, a delikatne krople deszczu tworzyły kałuże i błoto na mojej drodze. Mogłaby być już zima - pomyślałam. Jesień jest najgorszą porą roku. Nie mogę się doczekać aż pojawią się pierwsze przymrozki, a na ziemiach będzie leżało metr śniegu. Pomimo tego, że zimą jest o wiele zimniej niż jesienią, to i tak ta pora jest najpiękniejsza. Wszędzie biało, w oknach lampki i dekoracje świąteczne, pięknie przybrane choinki oraz ten specyficzny zapach pierników.
Przez cały czas słuchając muzyki, nawet się nie zorientowałam kiedy byłam już na prawdę blisko. Szybkim krokiem przeszłam na drugi koniec ulicy i nacisnęłam klamkę furtki, która prowadziła do domu opieki. Spojrzałam szybko na szary budynek. Można było zobaczyć kilku seniorów w oknach, którzy zapewne nie mieli nic ciekawego do roboty, więc patrzyli jak rozwija się spokojne życie w Stratford.
Gdy przeszłam przez wielkie drzwi wejściowe przywitało mnie ciepło tego wielkiego pomieszczenia. Podążyłam prosto do szatni, w której pośpiesznie zdjęłam kurtkę i odłożyłam torebkę. Przed wyjściem jak zwykle musnęłam usta błyszczykiem i wyciągnęłam z bocznej kieszonki torebki telefon po czym wcisnęłam go do tylej kieszeni moich jeansów. Po krótkiej chwili znalazłam się przy kuchni, w której Betty szykowała składniki na dzisiejszą obiadokolacje. Otwarłam drzwi i nieśmiało weszłam do pomieszczenia przypominając sobie o tym jak ostatnio zachowałam się wobec niej.
- Hej.. - Powiedziałam tak aby wyczuła skruchę w moim głosie. Odwróciła się i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Cześć Carly, co u Ciebie? - Uśmiechnęła się ciepło w moją stronę, jakby nic się nie wydarzyło. Nie odpowiedziałam jej na pytanie.
- Betty, przepraszam ja.. - Kobieta nie pozwoliła mi dokończyć bo od razu podeszła do mnie.
- Nie masz za co słonko, na prawdę rozumiem Cię. - Jej delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- No ale i tak przepraszam. - Opuściłam głowę, którą ona od razu podniosła oboma dłońmi.
- Gdy mówię, że masz nie przepraszać po prostu to zrób. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Okej. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Dziękuje. - Przytuliłam ją.
- Proszę bardzo. - Potarła dłonią moje plecy. Po naszym dość długim przytuleniu puściła moje ramiona. - To do roboty, ziemniaki się same nie obiorą! - Zachichotałam na jej słowa.
- Tak jest kapitanie! - Przyłożyłam dwa palce do czoła udając, że salutuje i od razu wybuchłyśmy śmiechem.
Chwyciłam mały, drewniany stołek i usiadłam na nim. Między nogami ustawiłam kubeł do którego wrzucałam obierki. Małym nożykiem dokładnie obierałam ziemniaki, wrzucając je kolejno do wielkiego garnka, wypełnionego wodą.
- Jest dzisiaj Justin? - zapytałam z ciekawości.
- Jest, gra z panem Mitchem w szachy - zachichotała - przynajmniej próbuje - teraz to również ja cicho się zaśmiałam i wróciłam do mojej poprzedniej czynności.
Chwila rozmowa z Betty odwróciła moją uwagę, a już po chwili nawet nie miałam co obierać. Przepłukałam ziemniaki i zalewając je ponownie wodą ustawiłam je na piecu, otwierając dopływ gazu i podpalając palnik.
- Co mam dalej zrobić? - uśmiechnęłam się, opierając się o kawałeczek blatu, koło Betty, która lepiła maleńkie klopsiki.
- Możesz iść się rozejrzeć - brunetka nie oderwała wzroku od swojej pracy - Wydaje mi się że pani Groves się za tobą stęskniła - na te słowa poderwałam się z miejsca i w rytmicznych podskokach niczym mała dziewczynka, wybiegłam z pomieszczenia w kierunku salonu.
Kiedy spojrzałam przez okno, widząc deszcz, który padał z większą siłą, nie zauważyłam kiedy wpadłam na kogoś. Moje pośladki zetknęły się z miękkim dywanem, który znajdował się na korytarzu, a moje oczy zacisnęły się mocno, będąc gotowym na ból, którzy przeszedł przez dolną partię moich pleców.
- Przepraszam - usłyszałam ten głos, a już po chwili mignęła mi przed oczami silna dłoń.
Podniosłam wzrok i ujrzałam idealnie ułożoną blond czuprynę, idealną cerę i parę karmelowych oczu. Obawiałam się tego, że prędzej czy później na niego trafię.
- W porządku - burknęłam, chwytając niepewnie jego dłoń, dzięki czemu pociągnął mnie w górę, pomagając wstać z zimnej podłogi - Muszę iść - próbowałam wyminąć blondyna lecz zagrodził mi ponownie drogę.
- Jest wszystko okay? - zapytał, wywiercając mi niemal dziurę w głowie.
- Myślę że tak, trochę tylko pośladki mnie bolą - pomasowałam wolną ręką mój prawy pośladek i lekko się skrzywiłam.
- Chodziło mi o to co jest między nami - zaśmiał się cicho, a na moje policzki wtargnął czerwony rumieniec. Spuściłam głowę w dół, zasłaniając ją moimi brązowymi włosami - Wiesz, mam nadzieję że wczoraj...
- Pamiętasz wczoraj? - przerwałam mu zdziwiona, zanim jednak zdążyłam ugryźć się w język.
- Pamiętam - powiedział chłodno. Nie sądziłam że czyjś humor może się zmienić w ciągu dwóch sekund o sto osiemdziesiąt stopni. Ups, to moja wina. - Przepraszam jeszcze raz - jego nastrój ponownie się zmienił. W jego oczach czaiła się skrucha i smutek.
- W porządku - odpowiedziałam cicho, bawiąc się pierścionkami, które miałam na palcu - Chyba muszę już iść - skinęłam w kierunku, w którym podążałam przed zderzeniem.
- Jasne, idź - powiedział uśmiechając się. Pierwszy raz widziałam jego prawdziwy uśmiech. Muszę przyznać że idealnie równe, białe zęby i delikatne dołeczki w policzkach wyglądały uroczo. Zaczerwieniłam się przez swoją myśl i ruszyłam w swoją stronę. - Czekaj - poczułam jego dłoń na moim nadgarstku. Przestraszyłam się lekko, ale wiedziałam że między nami jest już okay, muszę przyznać że jestem jednak przewrażliwiona teraz - Będę mógł odprowadzić Cię do domu? - podrapał się po karku - Wiesz.. - zaciął się - Pogadamy.
od autorek: Rozdział znowu pisany wspólnie. Starałyśmy się przede wszystkim o tym aby był w miarę ciekawy oraz długi. Zdaje nam się ze długość jest w sam raz, ale zawsze staramy się abyście mieli co czytać. Za błędy przepraszamy. Jest właśnie za cztery minuty północ, więc przepraszam, nie wińcie nas. Mamy nadzieję że rozdział się podoba. Liczymy na wasze komentarze :) btw. dziękujemy za prawie 11 tysięcy wyświetleń! wow!
nie martwcie sie o długość, ponieważ jakościowo te rozdziały sa naprawdę fajne. Fabuła jest po prostu cudowna, nigdy nie czytałam nic podobnego z czego gratuluje oryginalnego pomysłu. Mam nadzieje ze będziecie miec duzo fanów i wiernych czytelnikow. Życzę weny xx
OdpowiedzUsuńrozdział cudowny, ta końcówka nsjsjsjsbwbdkxowowhenalzbsbsna :*
OdpowiedzUsuńrozdział jest cudowny, zastanawiam sie co bedzie dalej zksosbsjsja ONA MUSI SIE ZGODZIĆ ABY ON JA ODPROWADZIŁ NO
OdpowiedzUsuńOkej, zjarany Justin jest strasznie słodki <3
OdpowiedzUsuńRoździał naprawdę wspaniały, a ten zjarany Justin haha kocham to <3
OdpowiedzUsuńKońcówka *.* swietny rozdział
OdpowiedzUsuńczytam wasze opowiadanie od początku i jest na prawdę dobre. Ciesze sie ze dodalyscie teraz rozdział. Wyszedł na prawdę wspaniałe xx
OdpowiedzUsuńuwielbiam to opowiadanie, naprawdę świetnie piszecie, jest to moje ulubione opowiadanie :) czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńZapraszam na http://creative-trailers.blogspot.com/, gdzie możesz zamówić zwiastun u Kadu. Zamów, a mam nadzieję, że tego nie pożałujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przepraszam za SPAM! :)
Omg, cóż za rozdział :) @LifeseverBiebs
OdpowiedzUsuńZawalisty ^^ czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńBoski:)
OdpowiedzUsuńPER-FECT ! :) ... czekam na kolejny ♡
OdpowiedzUsuńFUFUERUJ,CZEKAM NN <3
OdpowiedzUsuńZajebiste <3<3
OdpowiedzUsuńoo. justin ma humorki jak baba w ciazy haha
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, jedyne do czego mogę się przyczepić, to sprzeczność z dniem tyg. bo najpierw było: jest piątek ... a potem w rozmowie z Brooke: jutro jest piątek..
OdpowiedzUsuń@se_cute_69
haha no racja tutaj nam się trochę pochrzaniło, dziękujemy za zwrócenie uwagi, następnym razem będziemy na to uważać xx
UsuńSwietny x tylko cos wam sie dni tygodnia pomylily hehs @sylwuniek
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze xx kocham to ff i nie mogę się doczekać aż się do siebie zbliżą XDD
OdpowiedzUsuńswietne, czekam na nowy! :)) <3
OdpowiedzUsuńcudenko! czekam na nn:D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! <3 już nie mogę się doczekać następnego :))
OdpowiedzUsuńswietny rozdzial;)
OdpowiedzUsuńkiedy nowy...?
OdpowiedzUsuń