03 września 2013

-2- River Gardens

Carly POV:

     Już od pewnego czasu "River Gardens" stało się dla mnie drugim domem. Spędzam tam praktycznie większość mojego wolnego czasu, wliczając weekendy. Kiedy byłam młodsza moja babcia, z którą miałam bardzo dobry kontakt tutaj trafiła. Wierzyłam że czuła się w tym miejscu o wiele lepiej niż podczas samotnych przesiadywanek w domu. Często przychodziłam razem z mamą odwiedzać ją i pomagać w różnych codziennych czynnościach. Pomoc starszym ludziom stała się dla mnie nawykiem, który pozostał do tej pory. Po śmierci babci cały czas czułam potrzebę chodzenia do tego miejsca, i pomagania tym wszystkim starszym panią oraz panom, kiedy tylko tego potrzebowali. Dom Spokojnej Starości w Stratford jest mało znanym miejscem, przez co, coraz mniej wolontariuszy jest tutaj przydzielanych, kiedy jest na nich zapotrzebowanie.
      Cały personel, który pełni opiekę nad domem oraz jego mieszkańcami, nie jest zbyt wielki. Liczy on zaledwie siedem osób. Kucharka, sprzątaczka, ogrodniczka, trenerka, ratownik, jedna pomocnica i ja. Żadna z nas - tak, wszystkie jesteśmy kobietami, no oprócz ratownika -  nie dostaje wypłaty za to co robimy, dlatego że jesteśmy czymś w rodzaju wolontariuszy.
     - Carly złotko, czy mogłabyś podejść na chwilkę do mnie? - do moich uszu dotarł schorowany głos pani Groves, która jest tutaj już półtora roku. Cierpi ona na chorobę Parkinsona, która jak na razie ma lekkie objawy.
     - Już idę, proszę Pani - uśmiechnęłam się. Czułam się szczęśliwa, wiedząc że do czegoś się zawsze przydam, lubiłam pomagać, szczególnie bezinteresownie - Tak? - zapytałam kobiety, kiedy zjawiłam się szybko przy jej boku.
     - Mogłabyś mi powiedzieć jakie są dzisiaj rekreacje? - jej lekka chrypka w głosie, tylko utwierdzała w przekonaniu że jest już stara i chora.
     - No cóż, o ile wiem to chyba zaplanowali turniej gry w szachy, dla starszych panów - zaśmiałam się cicho. Codziennie kiedy połowa już spała, niektórzy z pacjentów rozgrywali swoje turnieje szachowe, grając nawet do późnych godzin nocnych - Oprócz tego to nic nie wiem, pani Groves. Ale jak się czegoś dowiem to Pani powiem - uśmiechnęłam się uprzejmie, i potarłam jej ramię - W czymś jeszcze mogę pomóc? - zapytałam uprzejmie, chcąc się do czegoś jeszcze przydać.
     - Nie, dziękuję Ci słoneczko - uśmiechnęła się uprzejmie kobieta i chwyciła w swoje drobne pomarszczone dłonie, moją dłoń i pogładziła ją kciukiem.
     - A jak się Pani czuje, pani Groves? - od dawna troszczę się o tę kobietę, odkąd przyszłam, od razu ją polubiłam. Pani Groves była przyjaciółką mojej babci przez pół roku, przez co przyzwyczaiłam się do niej, i troszeczkę przypomina mi o niej.
     - Bardzo dobrze, ale cały czas te migreny - zamruczała pod nosem, dotykając lekko dłonią czoła.
     - A Pani leki nie wystarczają? Wierzę że doktor zapisał leki,które najskuteczniej powinny pomóc, ale jeśli jest gorzej, mogę po niego zadzwonić - uśmiechnęłam się, teraz to ja delikatnie głaskałam dłoń kobiety.
     - Na prawdę nie trzeba - uśmiechnęła się, pokrywając swoją drugą dłonią, moją - Jesteś tak podobna do mojej córki - blado się uśmiechnęła - strasznie opiekuńcza i uprzejma - mrugnęła do mnie okiem - Twoja rodzina zapewne jest z ciebie bardzo dumna że tu pomagasz.
     - Tak, bardzo są dumi - szepnęłam cicho - babcia byłaby ze mnie najbardziej dumna - uśmiechnęłam się promiennie, wiedząc że robię coś co mogłoby ją uszczęśliwić, lecz mimo wszystko w oku zakręciła mi się łza.
     - Pamiętaj kochanie, że ona zawsze jest z tobą, w twoim sercu - Jej ciemno szare oczy błysnęły szczerością.
     - Dziękuję - mocniej, a za razem delikatnie ścisnęłam jej kruche dłonie, i posłałam najbardziej szczery uśmiech, wyprostowując się - Coś zrobić dla pani jeszcze?
     - Nie, na prawdę dziękuję Carly - chwyciła swoją gazetę i zanim zaczęła kartkować strony posłała mi swój uśmiech w ramach podziękowania.
     Kiedy oczy kobiety, zaczęły skanować tekst zza grubych okularów, udałam się w stronę ogrodu, zrobić mały obchód, aby zobaczyć czy żadnemu z pacjentów przypadkiem niczego nie brakuje. Teren ośrodka nie był za duży, lecz mieliśmy osobną halę z basenem, gdzie miał swoje dyżury wyznaczony ratownik, i trenerka fitnessu, dostosowanego do wieku mieszkańców. Drzwi na pływalnie są zamknięte, więc nawet nie musiałam iść sprawdzać, czy nikt się nie topił. Obok domu był świeżo skoszony trawnik, na którym stały trzy ławeczki, na których spoczywali seniorzy rozmawiając w swoich gronach. W wielkie szachy, grało dwóch starszych panów, głośno się śmiejąc. Mimo podeszłego wieku i chorób, które ich dopadły potrafili nawiązać nowe znajomości i spokojnie zająć się sobą.
      Kiedy na podwórku panował spokój i nikt mnie nie wołał, oczekując pomocy, mogłam udać się z powrotem do środka, aby przejść się po sypialniach, w tym samym celu co przechadzałam się po dworze. Nasz dom opieki społecznej nie był zbyt bogaty, więc mieszkańcy jego musieli dzielić ze sobą pokoje. Mieszkali zazwyczaj po trzy lub cztery osoby w jednym pokoju, i dawaliśmy im zupełnie wolną rękę w wyborze nowych współlokatorów, oraz dowolność co do wystroju 'ich' wnętrza.
     Starsze panie wieszały na ścianach zdjęcia swoich mężów, dzieci, wnuków a niektóre nawet prawnuków, co mnie kompletnie szokowało. Pokoje płci męskiej zazwyczaj wyglądały podobnie, nie przywiązywali dużej wagi do dekoracji, liczył się telewizor do oglądania meczy hokeja oraz bejsbola i wygodne łóżko codziennie zaścielone.
     Schludne pokoje w większości były puste, ale gdzieniegdzie były odpoczywające w swoich łóżkach kobiety, albo oglądający mecz panowie. Dzisiejszy dzień jak na razie był spokojny i nikt nie potrzebował mojej pomocy.
   W Stratfrod jesień co roku była strasznie chłodna, nawet jak na  początek października. Liście powoli opadały z drzew dając ogrodnikowi dodatkową masę roboty ale też urozmaicając nasz widok za oknem. Kochałam tę porę roku, o ile nie padało, a temperatura nie spadała poniżej co najmniej pięciu stopni Celsjusza. Co chwile chmury na niebie się zmieniały, przynosiły opady a czasem po prostu rozwiewały się na różne strony, pozwalając ciepłym promieniom słońca do nas dotrzeć. Tak było dzisiaj, ciepła i słoneczna pogoda, szybko się zmieniała w lekki wiatr i malutkie opady deszczu. Seniorzy zdążyli wrócić do domu, rozgaszczając się w salonie.
     Salon był chyba największą częścią tego domu, pomieścił prawie wszystkich jego mieszkańców, choć i tak nie było ich dużo. W kącie stała nie wielka szafa grająca, wielkości nie wielkiego regału. Raz w miesiącu uruchamiamy ją, organizując naszym podopiecznym pewnego rodzaju atrakcje. Kiedy przychodzi ich rodzina w odwiedziny, często puszczają muzykę w tle aby nie tworzyć zbyt napiętej i oficjalnej atmosfery.
     Pokój był w jednych odcieniach beżu, który był uniwersalny do tego typu wnętrz. Najprostsze, przezroczyste, białe firanki wisiały na oknach, na których parapetach stały jakieś kwiatki. Meble oraz dywan były dopasowane do koloru ścian, ciemno brązowe albo po prostu brązowe. Trzy długie skórzane kanapy, oraz dwa fotele i mała ława w centrum salonu, były ustawione tak aby było można oglądać telewizję, siedząc na nich. Kącik szachowy oraz mały stół bilardowy były do dyspozycji tylko tych najbardziej sprawnych. Przestronny salon łączył się w pewnym miejscu z ogromną jadalnią, w której znajdował się jeden długi stół, z idealnie odliczoną ilością miejsc - plus, minus trzy osoby. Dziennie wyznaczone były trzy pory podczas których zasiadaliśmy do nich, wspólnie spożywając nasz posiłek. W święta również jedliśmy wszyscy razem, zapraszając jeszcze dodatkowo nasze rodziny. Nie stać nas było na wynajem dodatkowych kelnerek czy kucharek, które by nakrywały czy zwoływały wszystkich na posiłek, dlatego za tę kwestię byłam odpowiedzialna ja. Kiedy tylko Betty dała mi znak z kuchni że trzeba pomóc, a miałam właśnie wolne ręce, pomagałam. Nie lubię stać bezczynnie, patrząc jak inni pracują za czterech.
     - Carly, kochanie - zawołał mnie męski głos, w którego kierunku się odwróciłam - Chodź do nas, będziesz sędzią w naszym małym turnieju szachowym - zawołał pan Rick, starszy mężczyzna z ogromnym wąsem - Stephan myśli że oszukuję - poskarżył się prawie jak małe dziecko, a ja śmiejąc się pod nosem ruszyłam w ich kierunku aby pełnić rolę ich sędzi.
     - Zasady takie jak zawsze, panowie? - upewniłam się, na co skinęli głowami. Wyciągnęłam z tylnej kieszeni jednodolarówkę i wyciągnęłam ją między nich na otwartej dłoni - monarha czy nur*? - zapytałam wpierw pana Ricka
     - Nur - uśmiechnął się mężczyzna i zasiadł na swoim miejscu, naprzeciwko przeciwnika
     - Okay - uśmiechnęłam się - Trzy, dwa jeden - podrzuciłam monetę wysoko do góry, a ona obróciła się kilkakrotnie w powietrzu i spadła na moją dłoń. Przyłożyłam dłoń do przedramienia i obróciłam w ten sposób monetę - No powiem wam, że tym razem chyba zacznie pan Stephan - ukazałam im wynik sprawiedliwego losowania i schowałam monetę do kieszeni. - Zacznijmy - dostawiłam sobie krzesło, ostrożnie siadając aby nie pognieść mojej rano wyprasowanej spódniczki w drobne kwiatuszki.
     - Wygram z tobą - rozbawiony ton pana Stephana, na którego czubku głowy była widoczna łysina, wywołał u mnie cichy chichot.
     - Chyba w twoich snach - zaśmiał się ten drugi, przesuwając swój pionek.
     Nigdy nie umiałam grać w szachy, choć obserwatorem - muszę przyznać - byłam niezłym. Codziennie przychodząc po szkole w to miejsce, przez prawie dwa lata, nauczyłam się rozumieć zasady, ale nie umiem ich stosować. Pan Rick wraz z przyjaciółmi, lubili mnie brać jako sędzię, kiedy tylko rozgrywali jeden ze swoich mini turniejów szachowych. Czasem nawet nie potrafię nadążyć nad ich ruchami. Obaj mężczyźni strącali pionki przeciwnika, ściągając je z planszy.
     - Jak tam szkoła, młoda damo? - zagadnął jeden z nich, kiedy ten drugi myślał nad swoim ruchem
     - Dobrze, rok szkolny dopiero się zaczął, więc nie mogę narzekać, ale niedługo już zaczną się testy semestralne i będzie trzeba wziąć się do nauki - westchnęłam, przeczesując moje brązowe włosy palcami, i zagarniając je do tyłu
     - Pamiętaj że zawsze możemy ci pomóc - uśmiechnął się - z historii tym bardziej, biorąc pod uwagę jak bardzo jesteśmy starzy - zaczął się śmiać, a jego gruby głos rozbrzmiał po całym pomieszczeniu. Zachichotałam pod nosem, wiedząc że to był pewnego rodzaju żart, odnoszący się do tego, że wszyscy tutaj są starzy.
     - Będę pamiętać - odetchnęłam, z powrotem przyglądając się ich zaciętej grze - Ale jeśli będą testy, mama nie pozwoli mi już tak często przychodzić - smutek w moim głosie na pewno był słyszalny. Dopiero teraz w sumie uświadomiłam sobie, że jeśli będę musiała pisać testy, będę musiała się więcej uczyć. Mimo że nigdy nie miałam kłopotów w nauce, byłam wręcz wzorową uczennicą, wiedziałam że będę musiała powtarzać materiał do egzaminów semestralnych, aby je zaliczyć.
     - Nie martw się na zapas słońce - uśmiechnął się pan Rick, wciskając guzik, sygnalizujący że nadeszła kolej przeciwnika - Wierzymy w Ciebie i na pewno sobie poradzisz - posłał mi ciepły uśmiech, po czym przeniósł wzrok z powrotem na planszę, obmyślając już następny ruch.
     - Dziękuję - kiedy spojrzałam na planszę, już mogłam zobaczyć zwycięstwo pana Stephana, który pod nosem cicho szepnął "Szach i mat". - Gratuluję - zaśmiałam się cicho do niego, podając mu prawą rękę, zachowując się poważnie.
     - Pewnie oszukiwał - pan Rick nie lubił przegrywać, ale i tak, mimo przegranej wyciągnął swoją drżącą od choroby rękę w kierunku swojego przeciwnika, z którym przegrał i pogratulował mu, jak prawdziwy mężczyzna.
     Kiedy odeszłam od stolika, na którym rozłożone były szachy, przeskanowałam wzrokiem cały pokój, aby odruchowo sprawdzić czy nikt nie potrzebuje mojej pomocy. Wszyscy seniorzy odpoczywali spokojnie oglądając telewizję, plotkując, lub siedząc po prostu na kanapie i czytając gazetę. W salonie panował tylko delikatny szmer, od cichych głosów, oraz bardzo cicho chodzącego telewizora, w którym leciał jakiś teleturniej.
     - Carly! - ktoś z kuchni krzyknął moje imię
     - Słucham? - zapytałam idąc w kierunku kuchni
     - Chyba będziesz musiała nam pomóc, ten nowy dzieciak się nie wyrabia - zaśmiała się Betty, mrugając do mnie oczkiem. Jaki nowy do cholery?

*są to awersy i rewersy kanadyjskich monet (prościej mówiąc: 'orzeł czy reszka')

od autorek: hej, tym razem tutaj Ola. Rozdział w większości pisany przeze mnie, z pomocą Marty. Na początek chciałybyśmy tak ogólnie, podziękować wam za blisko 300 wyświetleń, co dla nas jest bardzo dużo. Dziękujemy również za sześć cudownych komentarzy ze szczerą opinią. Postarałyśmy się wziąć wasze rady do serca, a czy nam wyszło, to wy musicie ocenić. Domyślacie się kogo Carly spotka na kuchni? 

10 komentarzy:

  1. Podoba mi się! Ciekawie się rozkręca! Będę wpadać i zapraszam do nas. :) /K

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiste ze Justina ;) haha rozdzial duzo ciekawszy i latwiej sie czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. hahah Justin w kuchni ?? ie mogę sobie jakoś go wyobrazić jeśli chodzi o mnie to ja bardzo lubię wasze opowiadanie informujcie mnie dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne. Takiej fabuły jeszcze nigdzie nie widziałam a uwierzcie czytam naprawdę dużo ff. ;)
    Czekam na kolejny rozdział. xxx

    OdpowiedzUsuń
  5. strasznie podoba mi się jak na początek, a to chyba oczywiste że justin będzie na kuchni :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie ! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. w tym momencie:C

    OdpowiedzUsuń
  8. w takim momencie? haha,czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jesli mam byc szczera. . Duzo zmienilo sie od pierwszego rozdzialu. Widze, ze bierzecie sobie zdrowa opinie do serducha! Do bardzo dobrze ;) teraz nie bede marudzila, ani nic, bo jestem na telefonie i jest juz po 22, a na dodatek siedze w wannie i zasypiam haha.
    informujcie mnie, prosze x @GrandMcBer i zapraszam do mnie ;)- Baby-i-make-you-believe.blogspot.com
    Ily

    OdpowiedzUsuń
  10. pewnie Justina xD ... rozdział cudny <3 ... czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń